czwartek, 6 marca 2014

Indie...i czas na zmiany :)

Czas w Indiach umila mi jego nieograniczoność w różnym aspekcie.
W związku z tym podjęłam kolejną próbę oswojenia Photoshopa przy okazji tworzenia plakatu na kolejny niezwykły warsztat z jogą i wegańskim jedzeniem w Kominkowym spichlerzu, jaki organizuję wraz z Agnieszką Serafin Cuber 30 maja.
Kiedy zadowolona byłam z efektów, jakich szukałam ostatnimi czasy, ale w natłoku spraw jeszcze do zrobienia gdzieś mi zawsze umykał ten element...stworzyłam nowy wygląd zdjęcia, które mam umieszczone na górze bloga. Zabijcie mnie, ale nie znam się na nazewnictwie internetowym i graficznym :)

I oto jest i ono...to zdjęcie, a wraz z nim moja niezwykła radość :)


Ech, ten wolny czas tutaj,z dala od codzienności bardzo mi służy.
Rozwijam się ashatngowo, odejmując wyzwanie praktyki dwa razy dziennie...rozwijam się wewnętrznie, doświadczając czasu bez kogokolwiek obok, poza mną samą...doświadczam plaży, Ocenanu Indyjskiego, szumu fal, wron na dachu i mieszkania w bambusowym domku.
Doświadczam prostoty życia, która bardzo mi tu pasuje.

Wczoraj, wracając z zajęć patrzyłam na rodzinny interes, typową indyjską knajpę, w której możesz zjeść za 3 zł pyszne śniadanie z idli...na to, jak spędzali wspólnie czas obierając zielony groszek ze strąków...siedziały przy tym trzy pokolenia. Dziadek, mama i córki...gdzieś między nimi jeszcze babcia krążyła, doglądając, czy aby na pewno praca jest wykonywana sumiennie.
Ich radość, szczerość uśmiechów...a jednocześnie wciąż wykonywana praca.
Przypominają mi takie chwile właśnie, że najpiękniejsze jest proste życie. Bez ubarwiania go czymkolwiek. Że opierając je na szczerych rozmowach, wspólnie spędzanym czasie jesteśmy w stanie budować trwałe więzi z domownikami, rodziną i przyjaciółmi.
A większość z nas zaczyna dzień od włączenia tv...po pracy również, wieczorem też...całe nasze życie kompletnie przewartościowaliśmy...
Na całe szczęście my mamy w domu dużą kuchnię, zrobioną na wzór kuchni mojej babci, w której zawsze mnóstwo było rozmów. Gdzie w wanienkach małych, po kolacji mama nas kąpała.
Gdzie zawsze było gwarno, gdzie każdy miał zawsze coś do zrobienia. Gdzie pachniało świeżo palonym drewnem w piecu węglowym babci, gdzie zawsze stał garnek z wrzącą wodą, której można było napić się „na zdrowie”.
I my, zamiast salony z telewizorem mamy kuchnię z sofą, na której kocha wylegiwać się kot.
I będąc tu, z dala od rodziny, która wiernie na mnie czeka dociera do mnie radość, jaką czerpię z prostoty naszego życia.
Że nade wszystko kocham dla nich gotować, kocham, czas, kiedy mamy okazję zjeść wspólnie proste śniadanie, najczęściej owsiankę, bez względu na porę roku :)Zimą z jabłkami, latem ze śliwkami :) z suszonymi owocami, orzechami, a później spokojnie napić się kawy z kawiarki.
Bez zagłuszania siebie i swoich myśli, bez bitwy o pilota...bo jakoś o pilota do naszej wieży nikt się nie bije :)

Indie kocha się, lub nienawidzi. Ja je kocham...za wiele spraw tutaj obecnych...ale bardzo mocno kocham je za to, ze pomagają mi docenić to, co mam w domu. I to, że można dzielić to z rodziną...


3 komentarze:

  1. Ja właśnie wróciłam :) Wiem o czym Piszesz doskonale. I zgadzam się z tym w 100%. Może dlatego ,że jestem w tej grupie osób, które kochają Indie miłością bezgraniczną ? ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. no slicznie:)) piszesz jakbys byla w goa:)) a gdzie konkretnie? Ja tez kocham bezgranicznie Indie, wymykam tam, kiedy tylko moge, ucza mnie, ciesza, rozwijaja....ashtanguje sie pieknie:)) serdecznie pozdrawiam, wyjezdzam w maju:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewczyny :) Mieszkam w bambusowym domku w drugim rzędzie od plaży, tuż za God's Gift restauracją :) Neta mam nielegalnie po godzinach od nich, ciepła woda, w domku myszy mrówki, żabka i gekon...kurde, kocham tu być. I za rok znów...Phru...praktykowłaś u Balu?

      Usuń