środa, 12 marca 2014

Dieta CUD...czyli ruch i zmiany w żywieniu...i opowieść o Hindusach

Dalej krążyć będę w temacie prostoty naszego życia, którą jak zawsze mocno chłonę kiedy jestem w Indiach. Tu życie bowiem opiera się na innych wartościach. 
Mówię tu o starszym pokoleniu Hindusów, którzy potrafili jeszcze cieszyć się chwilami spędzanymi z rodzina, jedli proste potrawy wegetariańskie w większości, używali do potraw świeżych ziół, które chroniły ich przed wieloma chorobami.
Młode pokolenie równią pochyłą idzie w kierunku „zachodu”...otyli, schorowani młodzi ludzie zaczynają na GOA swoją przygodę z troską o siebie, biegając codziennie brzegiem plaży.
Widok z jednej strony cieszy, z drugiej aż chce się krzyczeć do całej reszty społeczeństwa, aby nie marnowali tego potencjału, który mają, ziół, Ajurwedy, mądrości i przede wszystkim zdrowego, prostego jedzenia. Że cały „zachód” kupuje orzechy piorące, które u niej marnują się na ulicach, że przyjeżdżają uczyć się jogi właśnie do nich, czy Ajurwedy, bo to ich skarb...i pięknie byłoby patrzeć, jak doceniają to, co mają w sobie.
Niestety...młode pokolenie nastawione na zdobywanie wykształcenia marzy o pracy w korporacjach...zajada się hamburgerami, słodyczami i całym „śmieciowym jedzeniem”. A przecież w Indiach tyle jest naturalnych słodyczy, jak np. połączone wiórki kokosowe z cukrem kokosowym...źródło tłuszczu zdrowego i całej masy witamin i mikroelementów...

Popijam pyszny koktail w knajpce obok mojego bambusowego domku...zmiksowana mięta, limonka, woda i niestety odrobina cukru. W domu wiem,że zastąpię go ksylitolem i taka mieszanka będzie gościła u nas w lato. Ale do czego zmierzam...przychodzę do restauracji tylko napić się, a właściwie skorzystać z internetu...panowie nie wytrzymali, zapytali dlaczego u nich nie jem. A ja patrzę...ale co ja mam tu zjeść...pizzę, tosty z białego pieczywa, kurczaka...czy spagetti...
Mówię im,że ja już się obudziłam, że przyjeżdżam do Indii po to, aby zajadać się do woli idli, sambarem, chutneyem w różnych kombinacjach, które kocham, a na kolację ryż z sambarem...i nie przeszkadza mi, że prawie codziennie jem ten sam zestaw, ubarwiam sobie jadłospis owocami. Po co mam się zapychać tym, co dawno temu odrzuciłam ze swojego jadłospisu...patrzył jeden z drugim dość zdziwieni :)

Może kiedyś zrozumieją...ale bynajmniej nie będą mnie już nękać pytaniami :)

Ich restauracja powstała z potrzeby turystów, głównie Rosjan, bogatych, którzy niestety zaczynają przybierać rozmiary XXL...jak widać, dobrobyt i gotowe posiłki do kupienia na stacji benzynowej, czy w hipermarkecie dają nam poczucie oszczędzania czasu … złudne niestety, a do tego całą masę chorób cywilizacyjnych.

Walczymy z otyłością nieumiejętnie, szukamy złotego i szybkiego środka na pozbycie się zbędnych kilogramów, ale niewielu z Nas zdaje sobie sprawę z tego, ze niestety wymaga to dyscypliny, naszego pełnego zaangażowania, jak również zmiany sposobu odżywiania i ruchu.

Wiem doskonale o czym piszę...sama taką długą przeszłam drogę, od wiecznego odchudzania się, po różne choroby, z których ciężko było wyjść.
Uzależniona od nabiału, od serków, bo przecież mało kaloryczne...z wiecznymi kłopotami skórnymi ( bo skóra to doskonałe odzwierciedlenie stanu naszych jelit), wieczne zaparcia, mówienie sobie,że dla siebie samej nie opłaca się gotować, że na śniadanie, jak je zjem o 12, a do tego czasu uciszę głód kawą jedną, drugą...to przecież dla mojego dobra, bo mniej kalorii zje za dnia...
I tak przez wiele lat...do momentu, kiedy nie zaczęłam czytać i szukać alternatyw. Zdrowie mnie doprowadziło do bram medycyny chińskiej, a stąd droga do Indii była prosta :)
I od lat już niezmiennie bez mięsa, ryb, jajek...z troską o siebie, swoją rodzinę, eliminując śmieciowe jedzenie i nabiał okazało się, że można zajada,ą się do woli pysznościami z kasz i warzyw przyrządzonych na miliony sposobów, można mieć sylwetkę wymarzoną, jeśli się jeszcze w cykl dnia wkomponuje ruch i można mieć buzię taka, jakiej nie miało się nigdy.
Trzeba uwierzyć, ze nasze zdrowie i nasz wygląd nie zależą od genów, trądziku nie ma się po mamie...tylko od tego, co się je.

Powstał w trakcie moich kulinarnych warsztatów plan szkoleń dla kobiet, o dbaniu o cerę w ujęciu kosmetologa i dietetyka. Poprowadzę je z cudowną dojrzałą artystką, która o pielęgnacji i podkreślaniu urody wie bardzo wiele.
O Asi z powodzeniem możecie przeczytać na Jej stronie internetowej http://www.makeupslubny.pl/o-mnie/

a o planach naszego przedsięwzięcia poinformujemy już niebawem :)

Będzie na nich prosto, smacznie...i prosto do wymarzonego celu :)





1 komentarz:

  1. Czasem jak czytam co Piszesz to zastanawiam się czy to aby nie ja ? ;)) Jak dotąd nie znalazłam nic z czym mogłabym się nie zgodzić. Prostota ponad wszystko. Idli i ryż z każdym zdrowym warzywnym dodatkiem. Monotonia ? Nigdy. I do tego owoce. W każdej postaci. Te w koktajlach obowiązkowe.Bez tego nie byłoby podróży. Tam gdzie jeżdżę jest cisza i spokój. Tak jak Ty mieszkam w bambusowym domku gdzie rano budzi mnie krzyk pawi. Jem trzy ciepłe posiłki dziennie z czystych , nieprzetworzonych produktów. Karmię tam moją duszę i ciało. A po powrocie nie umiem się odnaleźć. Zjadam coś szybko i nie czuję nic. Tylko puste kalorie. Dlatego znów serwuję ryż. Jest dobrze. Kto tego wszystkiego nie przeżył, nie zrozumie:))
    W ostatnim dniu byliśmy na plaży w Bombaju. Zjedliśmy tam tamtejsze fast foody. Nie były to żadne burgery, buły itp. Ale jak dla mnie zdecydowanie śmieciowe jedzenie. To był nasz pierwszy i ostatni raz. Nigdy więcej. Stwierdziliśmy ,że to nie dla nas i wieczorkiem już na naszym stole królowały zdrowe dania. Oj , tak jak Ty mogłabym o tym bez końca ;)
    Jeszcze tylko jedno. To młode pokolenie. Zauważyłam to samo. I równie mocno mnie to dotknęło. Rozmawialiśmy z młodymi hindusami. Ale dla nich to namiastka naszego świata. Jak szkoda ,że nie wiedzą ,że on zabija ...

    Odpoczywaj Kochana - Jesteś teraz moim "przedłużeniem pobytu" :)

    OdpowiedzUsuń