Samotność w Indiach
bardzo mi służy...mogę śmiało powiedzieć, że to bardzo
wartościowy dla mnie czas. Czas, w którym mam okazję zatrzymać
się nad śpiącym kotem w domu, nieopodal którego chodzę na
praktykę, czas, w którym proste sytuacje z życia Hindusów
chwytają mnie za serce, czas kiedy doceniam to, co w życiu
przeszłam i co mam teraz...
Wracam do początków
poniekąd...czytam OSHO, którego czytałam kiedy pierwszy raz kilka
lat temu tu przyjechałam.
Podobnie, jak joga, czy
homeopatia OSHO ma swoich zwolenników i przeciwników. Ja czytam
Jego dzieła powoli, analizując to, co w nich zawiera, nie przyjmuję
słów Jego, jako dogmat...wprost przeciwnie, jako bodźce do
przemyśleń tego, co wydarzyło się w mojej praktyce ashtanga yogi.
Nie przez przypadek ten
element życia zawieram na blogu kulinarnym. Przypadków nie ma
przecież...bo jeśli pozwolimy się sobie odczuwać to, co daje nam
życie, jeśli trochę z boku popatrzymy na ludzi, którzy szli z
nami pewien etap, jeśli nauczymy się nie przywiązywać do nich,
puszczać wolno, kiedy poczujemy, że to już nie to, co było
dawniej...okaże się, że wszystko ma logiczną całość. Zaczniemy
cieszyć się ze słów krytyki pod naszym adresem, bo one będą
dawały nam informację o sobie i o tym, który do nas to mówi.
Będziemy niejako zmotywowani do przyjrzenia się tym aspektom
naszego życia, które kogoś bolą...bo może, jeśli ktoś na nie
zwrócił uwagę, warto się nad nimi przez chwilę zatrzymać?
Dla mnie tą częścią, w
której się zatrzymuję jest moment, kiedy rozwijam matę i powoli
na nią wchodzę, zaczynając praktykę.
Ten moment jest zawsze
najtrudniejszy...bo umysł gdzieś chce gonić, podpowiada, że
jeszcze to trzeba zrobić, tym się zająć...ja uparcie jednak robię
kolejne powitania słońca, nagle te wszystkie myśli odchodzą, liczę
się tylko ja sama dla siebie. Podchodząc do kolejnych asan, które
sprawiają mi kłopot, staram się czerpać z nich radość,
dziękować im za to, że uczą mnie pokory. Bo wiem,że dziś nie
wyjdzie, jutro może tez nie...ale codzienna praca nad nimi
przyniesie efekty.
Pamiętam chwile, kiedy
zaczynałam być wegetarianką, później weganką. Brakowało
pomysłów, brakowało smaku sera żółtego...ale trwając w
postanowieniach wciąż szukałam alternatyw. Odkrywałam, jak małe
dziecko,z ogromną radością płatki drożdżowe, ser z migdałów
z dodatkiem nerkowców...i dotarło do mnie to, że kiedy wyjdziemy
ze schematów, kiedy zaczniemy szukać własnej ścieżki...okaże
się ona tą najpiękniejszą.
Tak też miałam z
jogą...najpierw hatha joga...później pojawiła się ashtanga,
której oddałam się bez reszty.
Pojawiały się różne
osoby przy mnie w tych etapach. Pojawiali się również różni
nauczyciele od których ja czerpałam inspiracje, praktyk których ja
doświadczałam. Pojawiali się przy mnie różni uczniowie...
i tu właśnie czytając
OSHO dotarło do mnie po raz kolejny...że robienie „biznesu” na
ashatndze, kradnąc pomysły innych, stąpając po fałszywym gruncie
nigdy nie zbuduje się nic trwałego. I że to, co mamy w sobie
rezonuje z naszymi uczniami.
„prawdziwy nauczyciel
zawsze będzie namawiał ucznia, aby ten sam siebie poznał i
odkrywał. Jeśli bowiem pozna samego siebie, będzie mógł
rozmyślać nad naukami, które odbierze od nauczyciela”
przeczytałam w książce OSHO.
Lubię wyjeżdżać i
wracać do swoich uczniów, do ludzi, z którymi w większości
zbudowałam coś więcej, aniżeli tylko czas na macie.
Lubię dzielić się
prostotą życia, lubię z nimi gotować, rozmawiać, lubię
wykraczać poza aspekt jogowy.
Lubię być w roli ucznia
również bardzo. Tym razem mam okazję praktykować pod okiem
cudownego nauczyciela. Wymagającego, motywującego, ale dbającego
również o to, jak czujesz się po zajęciach i proszącego o
wiadomość, jak nie przyjdziesz na zajęcia...bo wie, że praktyka,
jaką on stosuje jest bardzo głęboka.
Dawno nie spotkałam tak
wrażliwego nauczyciela, jak Balu, z taką radością wewnętrzną, i
skromnym życiem na kilkunastu m2, oddzielonych od
korytarza zasłoną.
Zadziwia swoim wnętrzem.
Zadziwia tym, co potrafi i zadziwia radością, którą Cię otacza.
I cieszę się, że mogę
tego doświadczać zwłaszcza teraz, kiedy jestem tu sama, kiedy
wracam z porannej praktyki plażą, jakby zawieszona nad
ziemią...obserwuję kraby i rozgwiazdy, które Ocean wyrzuca na
brzeg...i kiedy cieszy mnie fakt tak cudownie rozpoczętego dnia na
macie.
Posiadanie pasji w życiu
daje mam siłę, motywuje do poznawania siebie, do pracy nad
sobą...która jest naszym obowiązkiem, jak pisała niedawno Roma
Gąsiorowska w „Zwierciadle”... i dlatego cieszę się, że mam
uczniów...i że wspólnie z nimi odnajdujemy siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz