piątek, 7 marca 2014

Indie...weganizm i ashtanga yoga

Samotność w Indiach bardzo mi służy...mogę śmiało powiedzieć, że to bardzo wartościowy dla mnie czas. Czas, w którym mam okazję zatrzymać się nad śpiącym kotem w domu, nieopodal którego chodzę na praktykę, czas, w którym proste sytuacje z życia Hindusów chwytają mnie za serce, czas kiedy doceniam to, co w życiu przeszłam i co mam teraz...
Wracam do początków poniekąd...czytam OSHO, którego czytałam kiedy pierwszy raz kilka lat temu tu przyjechałam.
Podobnie, jak joga, czy homeopatia OSHO ma swoich zwolenników i przeciwników. Ja czytam Jego dzieła powoli, analizując to, co w nich zawiera, nie przyjmuję słów Jego, jako dogmat...wprost przeciwnie, jako bodźce do przemyśleń tego, co wydarzyło się w mojej praktyce ashtanga yogi.
Nie przez przypadek ten element życia zawieram na blogu kulinarnym. Przypadków nie ma przecież...bo jeśli pozwolimy się sobie odczuwać to, co daje nam życie, jeśli trochę z boku popatrzymy na ludzi, którzy szli z nami pewien etap, jeśli nauczymy się nie przywiązywać do nich, puszczać wolno, kiedy poczujemy, że to już nie to, co było dawniej...okaże się, że wszystko ma logiczną całość. Zaczniemy cieszyć się ze słów krytyki pod naszym adresem, bo one będą dawały nam informację o sobie i o tym, który do nas to mówi. Będziemy niejako zmotywowani do przyjrzenia się tym aspektom naszego życia, które kogoś bolą...bo może, jeśli ktoś na nie zwrócił uwagę, warto się nad nimi przez chwilę zatrzymać?
Dla mnie tą częścią, w której się zatrzymuję jest moment, kiedy rozwijam matę i powoli na nią wchodzę, zaczynając praktykę.
Ten moment jest zawsze najtrudniejszy...bo umysł gdzieś chce gonić, podpowiada, że jeszcze to trzeba zrobić, tym się zająć...ja uparcie jednak robię kolejne powitania słońca, nagle te wszystkie myśli odchodzą, liczę się tylko ja sama dla siebie. Podchodząc do kolejnych asan, które sprawiają mi kłopot, staram się czerpać z nich radość, dziękować im za to, że uczą mnie pokory. Bo wiem,że dziś nie wyjdzie, jutro może tez nie...ale codzienna praca nad nimi przyniesie efekty.
Pamiętam chwile, kiedy zaczynałam być wegetarianką, później weganką. Brakowało pomysłów, brakowało smaku sera żółtego...ale trwając w postanowieniach wciąż szukałam alternatyw. Odkrywałam, jak małe dziecko,z ogromną radością płatki drożdżowe, ser z migdałów z dodatkiem nerkowców...i dotarło do mnie to, że kiedy wyjdziemy ze schematów, kiedy zaczniemy szukać własnej ścieżki...okaże się ona tą najpiękniejszą.
Tak też miałam z jogą...najpierw hatha joga...później pojawiła się ashtanga, której oddałam się bez reszty.
Pojawiały się różne osoby przy mnie w tych etapach. Pojawiali się również różni nauczyciele od których ja czerpałam inspiracje, praktyk których ja doświadczałam. Pojawiali się przy mnie różni uczniowie...
i tu właśnie czytając OSHO dotarło do mnie po raz kolejny...że robienie „biznesu” na ashatndze, kradnąc pomysły innych, stąpając po fałszywym gruncie nigdy nie zbuduje się nic trwałego. I że to, co mamy w sobie rezonuje z naszymi uczniami.
„prawdziwy nauczyciel zawsze będzie namawiał ucznia, aby ten sam siebie poznał i odkrywał. Jeśli bowiem pozna samego siebie, będzie mógł rozmyślać nad naukami, które odbierze od nauczyciela” przeczytałam w książce OSHO.
Lubię wyjeżdżać i wracać do swoich uczniów, do ludzi, z którymi w większości zbudowałam coś więcej, aniżeli tylko czas na macie.
Lubię dzielić się prostotą życia, lubię z nimi gotować, rozmawiać, lubię wykraczać poza aspekt jogowy.

Lubię być w roli ucznia również bardzo. Tym razem mam okazję praktykować pod okiem cudownego nauczyciela. Wymagającego, motywującego, ale dbającego również o to, jak czujesz się po zajęciach i proszącego o wiadomość, jak nie przyjdziesz na zajęcia...bo wie, że praktyka, jaką on stosuje jest bardzo głęboka.
Dawno nie spotkałam tak wrażliwego nauczyciela, jak Balu, z taką radością wewnętrzną, i skromnym życiem na kilkunastu m2, oddzielonych od korytarza zasłoną.
Zadziwia swoim wnętrzem. Zadziwia tym, co potrafi i zadziwia radością, którą Cię otacza.
I cieszę się, że mogę tego doświadczać zwłaszcza teraz, kiedy jestem tu sama, kiedy wracam z porannej praktyki plażą, jakby zawieszona nad ziemią...obserwuję kraby i rozgwiazdy, które Ocean wyrzuca na brzeg...i kiedy cieszy mnie fakt tak cudownie rozpoczętego dnia na macie.

Posiadanie pasji w życiu daje mam siłę, motywuje do poznawania siebie, do pracy nad sobą...która jest naszym obowiązkiem, jak pisała niedawno Roma Gąsiorowska w „Zwierciadle”... i dlatego cieszę się, że mam uczniów...i że wspólnie z nimi odnajdujemy siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz