poniedziałek, 17 września 2012

Trochę mniej o jedzeniu...

a troszkę więcej o jodze...choć oba aspekty życia będą tu obecne.
Kominkowy Spichlerz jest magicznym miejscem i moim ulubionym na organizowanie tam warsztatów. Właściciele tego domu z kamienia stworzyli niezwykłą przestrzeń idealnie nadającą się na wyciszenie, oderwanie od rzeczywistości, gdzie dla każdego coś się znajdzie...jak nie ma się ochoty praktykować, można pozbierać z ogrodu jabłka...podokładać do kominka późnym wieczorem...tu jest dowolność, nikt nikogo do niczego nie zmusza, nikt na nic nie naciska...tu pustka w napięciach międzyludzkich jest budująca.
Wraz z kilkunastoosobowym składem spotkaliśmy się tam po raz kolejny, dla mnie ten był wyjątkowo ważny.

Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pytanie...gdzie są granice między nauczycielem a uczniem...czy te relacje powinny wychodzić poza obrys mat, na których praktykujemy...czy to służy pogłębianiu praktyki... podobnych zwrotów jest mnóstwo w mojej głowie...
W rozmowie niedawnej z jedną z nauczycielek jogi byłam zdziwiona dystansem, jaki tworzy. Przeniosłam to na swoje podwórko...na moją otwartość...zaczęłam zastanawiać się, jak czułabym się bez bliskości emocjonalnej z uczniami...czy mogłabym tylko uczyć ich ashtangi...czy potrafiłabym zobojętnieć na ich emocje, które chcąc nie chcąc podczas praktyki ashtangi mocno wychodzą na płaszczyznę zewnętrzną ciała...czy potrafiłabym ich z tym zostawić...czy powinnam...
Po weekendzie w Spichlerzu zrozumiałam, że moi uczniowie są częścią mojego życia, są mi bliscy i nie chcę być wobec nich obojętna.

Moje miejsce tu i teraz i to, co sama im daję na zajęciach jest efektem mojej ciężkiej i długiej pracy nad sobą, przekraczania granic własnego umysłu i emocji...i jeśli kiedyś komuś mogłabym ofiarować to, co sama wypracowałam...to niech bierze...ja nie zubożeję, a dla kogoś może być to bodziec do zmian...
Podobnie jest z tym, jak żyję i co jem...uwielbiam patrzeć na uśmiechnięte miny moich uczniów, kiedy na stole ląduje chleb jeszcze ciepły, jak smarują to pastą z grochu...kosztują mleka migdałowego, a w oczach mają dziecięcą radość z rzeczy prostej...z pysznego jedzenia tworzonego z serca...
Do niedawna katowałam się poczuciem odbiegania od tego, co "przeciętne"... nie byłam pewna, czy veganizm i ashtanga to słuszne wybory...dziś wiem i czuję, że to moje życie, że mając ponad 30 lat wiem, czego chcę...i uwielbiam dzielić to z uczniami.
Nie umiem i nie chcę być tylko nauczycielem...nie lubię nawet tego słowa...ja po prostu dzielę się z Nimi swoją pasją...
Uwielbiam ten stan...kiedy przekraczają Oni własne granice...cieszę się, jak pięknie mantrują na zajęciach...i ogromnie cieszy mnie to, jak widzę Ich postępy...
Na ashtangę nie trafia nikt przypadkowy...a jak przypadkiem się na niej znajdzie...nie wróci...zostają Ci, dla których praca ze sobą ma wartość...nawet, jak postrzegane są tylko na sam początek aspekty fizyczne...
Nie chodzi mi to komplementy skierowane na moją osobę, nie pycha gra tu pierwsze skrzypce, ale to, że lubię dzielić życie z uczniami poza matą...
I być może życie zweryfikuje moje wybory, może kiedyś będzie inaczej, ale tu i teraz nie jest inaczej...zrobiłam w swoim życiu porządek interpersonalny, zostawiłam pustkę do zapełnienia po pierwszym wyjeździe do Indii...i jestem dumna, że zapełniłam ją emocjami tych, którzy przyszli na zajęcia i zostali...
Ja w życiu nie umiem odsunąć serca od działania, jak gotuję, to tylko z sercem, jak uczę ashtangi...nie jest inaczej...i jak tworzę relacje z ludźmi...bez przymusu...z cudowną przestrzenią...
Ashtanga otwiera duszę człowieka na coś więcej...to nie tylko ćwiczenia...dziś to wiem, dziś to czuję...nagle postrzegasz, że materialny świat to nie wszystko, dostrzegasz radość ze zwykłej rzeczy...cieszysz się z chwil, kiedy bóle kręgosłupa stają się przeszłością...bo okazuje się, że Twoje życie i zdrowie jest w Twoich rękach...to, jakbyś narodził się po raz drugi...
Oj, staję się powoli położną, bo tyle cudownych relacji rodzi się dookoła...a ja będę dalej gotować, praktykować i zabierać Was do Spichlerza...


czwartek, 13 września 2012

Zupa dyniowa z cukrem kokosowym i śmietaną migdałową

U mnie wciąż coś się zmienia...również to, co wychodzi spod mojego noża czy blendera nabiera innych smaków.
Wróciłam do "zup-krem", tęskniłam za nimi  w czasie letniego i ciepłego czasu, kiedy to najzwyczajniej w świecie smakował chleb z olejem lnianym i mnóstwo sezonowych warzyw. Ale kiedy jesień zbliża się ogromnymi krokami, zupy otulą nasz żołądek taką miękką kołderką, rozgrzeją go i świetnie przygotują na zimę.
Zastanawia mnie fakt, czy kiedy się zestarzeję wciąż z ogromną ochotą będzie mi szło wcinanie takich zup...bo wtedy niejako będę do tego zmuszona ;)
Pacjenci przynoszą mi różne rzeczy...jedna przyniosła piękną dynię...postanowiłam zrobić z niej znów coś nowego, i tym razem nie bałam się wykorzystać migdałów do śmietany...i to był trafny cel.
Posypka z czerwonej cebulki z sosem sojowym tamari...za każdym razem, kiedy czuję smak tego sosu i widzę kolor na białej ceramicznej patelni zastanawiam się, jak do tej pory mogłam jego unikać, jak mogłam nie spojrzeć na niego wcześniej tylko dlatego, że był droższy od tego tao tao...ale zapewniam, że jest wydajniejszy i o wiele smaczniejszy.
Odkryłam też cukier kokosowy...i od tego czasu zaprzyjaźnię się z nim...ma niesamowity karmelowy smak, a do tego mnóstwo cennych witamim z grupy B, magnez, cynk, potas, wit C...do zupy dyniowej na sam koniec dodany...jak znalazł :)
I zatem wszystko ładnie ułożyłam w głowie...
Śmietana została zrobiona dokładnie jak ta słonecznikowa, tylko należało uprzednio wymoczyć migdały i obrać je ze skórki, zmiksować, wstawić do gotowania, wlać sok z cytryny, dodać sól morską i rozkoszować się jej smakiem...
Posypka z cebulki i sosu tamari:
Z - olej kokosowy rozgrzać na patelni
M - czerwona cebulka, podrumienić delikatnie
M - oregano, bazylia, tymianek
W - sos sojowy, szczypta soli morskiej
A zupa, jak to zupa...
O - wrzątek
Z - pokrojone w kawałki marchew, pietruszka, seler
Podgotować około 1o minut, po czym dodać pokrojoną dynię znów pogotować, zmiksować
M - szczypta oregano
W - sól morska
D - natka pietruszki
O -kurkuma
Z - cukier kokosowy

Wyszły mi jeszcze kluski z kaszy jaglanej i prażonego siemienia lnianego...
Kaszę jaglaną ugotowałam
Siemię lniane uprażyłam na suchej patelni, zmiksowałam z wrzącą wodą, uprzednio je zaparzając.

Z - kasza jaglana ugotowana, połączona ze zmiksowanym siemieniem lnianym
M - oregano i bazylia z balkonowej wystawki
Z - sól morska
D - natka pietruszki
O - kurkuma
Z - oliwa, szczypta mąki kukurydzianej
Wszystko połączyłam ze sobą, obtoczyłam w siemieniu lnianym i podpiekłam chwilkę w piekarniku...
Zupy, zupy...poza nimi warto w okresie jesiennym wrócić do gotowania kompotów z korzeniem imbiru...warto przygotować siebie na zimę, aby nie było niespodzianek przeziębieniowych...








niedziela, 2 września 2012

Przemycona kasza jaglana...

Udało mi się "przypadkiem" przemycić kaszę jaglaną...i myślę, że to dobre posunięcie, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, kiedy w związku z aurą za oknem nasz organizm będzie miał tendencję do magazynowania śluzu, no chyba, że zaczniemy jadać więcej ciepłego...
Jednak, dopóki całkiem nie zmienimy nawyków żywieniowych dobrze jest zacząć jadać "prażoną" kaszę jaglaną. Będzie z naszego organizmu wyprowadzać to, czego on nie potrzebuje, dodatkowo doda nam energii i przeciwdziałała "zakwaszeniu"...brzmi dość obco?...w każdym razie kasza jaglana jest zdrowa! :)

Pomieszałam tahini, cieierzycę, kaszę jaglaną...i mnóstwo zielonej pietruszki, jaka wciąż rośnie sobie w doniczce na balkonie...
Zrobiłam pierwotnie z tego nadzienie do pieczarek, a dziś spałaszowałam co zostało z chlebem z mąki gryczanej...dołączyłam pomidory limy i olej lniany, który nieustannie zajmuje czołowe miejsce od pewnego czasu w moim jadłospisie...i z którym więź robi się coraz mocniejsza...

Zatem do dzieła:
Ciecierzycę namoczyć na kilka godzin, przed ugotowaniem dokładnie umyć, zmienić wodę i ugotować do miękkości.
Kasza jaglana niech zostanie dobrze wypłukana, uprażona na suchej patelni.
Cebulę czerwoną delikatnie podsmażyłam na patelni...

Wszystko razem wg pięciu przemian:

Z - ciecierzycę i tahini i kaszę jaglaną ugotowaną zblendować
Z - dodać cebulkę, zmiksować
M - dodać chole masala albo jakąkolwiek inną.
Ja używam je ze względu na przeznaczenie wg Hindusów i ich kuchni. Tam każda strączkowa roślina ma swoją masalę, ale my możemy działać po swojemu.
W - sos sojowy, sól morska
D - natka pietruszki
O - kurkuma i prażone ziarno lnu

Wszystko dokładnie pomieszać...nadziewać albo pieczarki, albo zjadać ze smakiem z chlebem.
Bezkonkurencyjna wciąż do pomidorów śmietana słonecznikowa...z czarną gorczycą.
Oregano też z doniczki...