piątek, 4 stycznia 2013

posylwestrowo...



Po raz kolejny przeżyliśmy magiczne chwile...to miejsce bowiem nie potrafi inaczej, jak tylko otulać swoim ciepłem uczestników i gości, którzy choć nie praktykują jogi, chcą po prostu nacieszyć się urokiem ścian z kamienia i ciepłem właścicieli. Nie potrafię mówić, pisać o Spichlerzu z obojętnością w sercu, nie potrafię nie zachęcać ludzi do odwiedzania tego ośrodka...bo obok niego nie da się przejść obojętnie. Nie można również powiedzieć, że to wszystko, co tam dzieje się podczas warsztatów, nie zmienia nas wewnętrznie...bo byłaby to nieprawda...
Dla mnie właśnie to jest najpiękniejsze, najbardziej wartościowe...że po takich kilku dniach spędzonych tam wracamy do rzeczywistości, jakby trochę "wycofani"...tęskniąc za tym beztroskim śmiechem uczestników, tęskniąc za zapachami w kuchni, za dźwiękiem koshi, które wyjątkowo koiły moją duszę podczas tego wyjazdu. 

Pogoda wyjątkowa również, jak zawsze podczas pobytu tam. Soczysta zieleń trawy przeplatała się z drobinkami szronu na jesiennych jeszcze liściach...a my praktykowalismy jogę, gotowaliśmy wspólnie i cieszyliśmy się swoją obecnością. Zakosztowaliśmy również wyjątkowo dużo spacerów, niektórzy pobiegali trochę, inni spali jak susły...każde z nas osobno było częścią całości, jednak z przestrzenią między sobą...nawet dzieci odnalazły swoje miejsce wspólnie...dziecięce...między nami trochę też, jak dziećmi. 

Piękna była wolność w kuchni...mamy to szczęście, że właściciel pozwala organizować jedzenie dla uczestników, a ja mam to szczęście, że zawsze znajdzie się jakaś pomocna dłoń do obierania ziemniaków, mieszania ciasta...że ta jedna ręka przyciąga kolejne i lepienie pierogów, czy smażenie kotletów warzywnych nie stanowi kłopotu, nie zajmuje aż tak wiele czasu...a i rąk do nabierania sobie tych pyszności również nie brak...bo jedzenie tam smakuje wyjątkowo i ma wyjątkowe zabarwienie...gotowane z miłością do kuchni, jogi i pobytu tam...


Standardowo piekliśmy chleby...ich zapach pięknie otulał wyczulone węchy uczestników...motywował do konsumpcji w postaci prawie niezmienionej...weganie jedli go po prostu samego, cała reszta konsumowała z ghee, były jeszcze powidła...był pasztet z grochu, który w sumie też jedzony był sam...z sosem marchewkowym łagodnym, który przygotowywał Paweł.
Wszystko, co ja nadzorowałam, było wg pięciu przemian, kończyliśmy na różnych przemianach, dzięki czemu pewnie wzmocniliśmy każdy z narządów, do tego masowaliśmy je asanami...prawie, jak dobry ośrodek rehabilitacyjny :)






Pasztet z grochu zrobił furorę, a jego przygotowanie jest banalnie proste...
Groch moczylismy przez noc, rano Paweł go ugotował, zblendował, zostawił mi do dalszej opieki nad nim...
A ja podkradłam kilka ziemniaków, przeznaczonych do sałatki, ugotowanych w mundurkach, obraliśmy je i utłukliśmy tłuczkiem.
Cebula została podsmażona na oliwie, z przyprawami, które wpadły mi w ręce: kozieradka, garam masala, chilli, curry, majeranek, oregano, gałka muszkatołowa, asofetida.

I wg pięciu przemian:
Z - groch
Z - utłuczone ziemniaki, kilka łyżek mąki kukurydzianej, uparzone we wrzątku siemię lniane, zblendowane
M - cebula z przyprawami
W - sól
D - natka pietruszki
O - kurkuma
Zapiekliśmy wszystko koło godziny w piekarniku, cudowny słodkawy smak...jeden z lepszych pasztetów, jakie jadłam.

A i robiliśmy również pierogi...
Do farszu wykorzystałam też gotowane ziemniaki, marchewkę surową, startą na tarce i cebulę podsmażoną  z przyprawami...genialne!

Apetyty wyjątkowo dopisywały uczestnikom...poranna owsianka również. Piękne jest również to, że dwoje z dzieci nieśmiało przyznało rodzicom, że ta owsianka jest pyszna...
Bo płatki owsiane należało wieczorem podsmażyć suche na suchej patelni, na noc zalać wrzątkiem...
Rano ugotować z siemieniem lnianym, a w piekarniku piekły się swojskie z ogrodu jabłka, pokrojone w kawałki, opruszone brązowym cukrem, aby puściły sok, cynamonem...a do tego uprażony słonecznik na górę...
Niech "pamięć" zupy mlecznej, mylonej wciąż z owsianką pójdzie w niepamięć...bo na temat wpływu owsa na nasz układ pokarmowy chyba nie muszę długo tłumaczyć.

Mimo bezmięsnego i bezmlecznego menu...wytrzymaliśmy...generując pokłady przeświadczenia, że takie jedzenie cudownie na nas wpływa, że obecność ludzi dookoła, nie musi wiązać się ze złością, krzykiem, że można właśnie w taki sposób spędzić sylwestrowy czas...
zatem do przyszłego roku mamy czas pielęgnować  wszystko to w sobie, czego doświadczyliśmy w Spichlerzu...czego i sobie i Wam życzę na ten rok i na resztę Waszego życia...tak własnie, z takim blaskiem żegnał nas Spichlerz...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz