niedziela, 20 stycznia 2013

Pasztet z selera i ziemniaków

Weszłam do warzywniaka...spojrzałam im w oczy głęboko...zakochałam się.
Z tej miłości postanowiłam upiec z nich pasztet...
Połączyłam z ziemniakami...obrałam, włożyłam do parowaru i poddałam procesom działania pary wodnej...wyjęłam, zaczęłam mielić i tu wystąpiło ogromne przerażenie...że są wodniste ich kawałki, że ziemniaki są piękne, a seler...wypuszczał wodę na prawo i lewo z maszynki do mielenia...a pasztet miałam upiec na obronę, żeby komisji szanownej zamknąć buzię...i co teraz?


Postanowiłam jednak brnąć w dalej w tę trudną kulinarną podróż z przekonaniem przecież, że musi się udać, że nie ma innej opcji, że ja dam radę...i chyba wyszło znośnie...

Na patelni:
Z - na oliwie podszklilam cebulkę
M - dodałam pokrojony w plasterki czosnek, curry, dodałam chole masalę, odrobinę cząbru, tymianku
W - sos sojowy, szczypta soli himalajskiej



Zdjęłam z płyty indukcyjnej, dodałam
D - natkę pietruszki
O - kurkuma, kozieradka, prażone pestki dyni
Z - mąki kukurydzianej na tyle, na ile konsystencja była zdecydowanie mniej wodnista
Z - zmielony seler i ziemniaki








Piekłam w piekarniku godzinę w 180 stopniach...byłam nieco zaniepokojona, bo smak samego selera był dość specyficzny...po raz kolejny pomyślałam sobie, że ja, jak to ja, zawsze muszę robić coś pierwszy raz, a później się boję, czy zasmakuje, czy wyjdzie...ale zdanie dziewczyn z kończącego się kursu...że będzie im mojej kuchni brakować...rozwiało wszystkie moje wątpliwości...
Pasztety wegańskie z warzyw wychodzą zawsze, bez jajek, bez zagęszczaczy...pyszne w smaku, zdrowe...
i mam zamiar znów na wylot coś upiec...tak na smak do samolotu...żeby jak najdłużej cieszyć się ich smakiem, bo w Maysore będzie tylko masala dosa, idli z sambarem...albo woda z kokosa, papaje...i czerwone marchewki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz